Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby nie nadzieja ta że się wyzwolę kiedyś i na wyzwolenie pracuję — nie byłbym wytrwał w tém piekle. Marłem z głodu i pracy, obejście się było grubijańskie, szorstkie, litości żadnéj. Choroba, znużenie nic nie wymawiało od roboty. Odpowiedzieć mu bodaj słowo zwało się buntem.
W nocy przy świeczce łojowéj, którą co chwila palcami trzeba było objaśniać, siedziało się czasem do brzasku i aż do rana, aby robota była skończona.
Strawy którą nam dawano nie wiem czyby psy pokojowe Podstolica zakosztować chciały.
W prędce poznałem że na fizjognomji człowieka łudzącéj omyliłem się mocno, był przewrotny i niepoczciwy a dla pieniędzy gotów na wszystko. Za to zdumiewać się było potrzeba nad wielką jego znajomością kruczków prawnych, form, wybiegów, praktyką jurysterji i cudami jakie dokazywał w najrozpaczliwszych sprawach — zimną krwią którą umiał zachowywać i tą nawet twarzą, która nigdy go nie zdradziła.
Nie rychło dopiero zrozumiałem dla czego mi Swierzbiński nakazał wcześnie, abym arcanów jego nie zdradzał, bom się żadnéj tajemnicy nie dopatrzył w początku. Oprócz zwykłego przebiegu procesów środkami zwyczajnemi prowadzonych — dojrzałem że się tu działy jakieś machinacje sekretne, po nocy których celu trudno było zrozumieć. Wkradali się ludzie