jacyś z księgami i naówczas zamykano się na klucz w komorze na długie godziny — ten co przynosił księgi wychodził z niemi równie ostrożnie jak się wkradał.
Chłopak ów któregom pierwszy raz wchodząc za stołem widział uwiązanego do nogi, wisus, zepsuty a nie poczciwy, nienawidzący mecenasa, który przez szpary drzwi podglądał co się działo w komorze, nauczył mnie że tam akta fałszowano i w sznurowe księgi wciskano co było potrzeba. Opowiadał mi téż jak papiery do tego dobierano, jak nawet pargaminy i pieczęcie fabrykowano za grube pieniądze.
Sam późniéj koncepta takich aktów podarte, datowane z przed półtorasta lat znajdowałem w śmieciach kancelaryjnych. Mecenas biegły w tém że styl i formy starych dokumentów doskonale naśladować umiał. Grzebał się zwykle w starych księgach, dobierał akt treści podobnéj do tego którego mu było potrzeba i mutatis mutandis przepisywał. Żyd pieczętarz robił mu podobne dobrze naśladowane sigilla.
Z tego pono Swierzbiński miał dochód największy, bo choć nie on sam jeden zajmował się fałszerstwem, pono on w niém za najbieglejszego uchodził. W starych procesach, gdzie przedawnienie stanowić mogło, wciśnienie lada protestu ciągłość sprawy ratowało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.