Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

Pobladła więcéj jeszcze i zmięszała się — chciała odwrócić zawstydzona, gdy ja przystąpiwszy a nie dając jéj mówić w kościele, chwiejącą się wyprowadziłem na cmentarz.
— Miłosierny Boże! zawołałem — co ja widzę? Zkąd panna Filipina się tu wzięła.
Z początku mówić jéj było trudno.
— Ja tu już od roku prawie — odezwała się głosem stłumionym... Zabrali nam wioszczynę, matce się biednéj zmarło, bratu także, bez opieki, musiałam pójść w służbę...
Westchnęła.
— Panno Filipino — począłem gorąco — niech mi panna powie wszystko. Czuć to musisz, że ja jéj dobrze życzę, może co poradzić potrafię.
Spojrzała na moją ubogą odzież i zmizerowaną twarz i szepnęła tylko.
— A w czémże wy mi pomódz możecie? nikt mi już nie pomoże.
Jakąś rozpacz czuć było w jéj mowie, powoli jednak wejrzawszy na mnie, widząc że gorąco pragnę się czegoś dowiedzieć, uspokoiła się i ośmieliła.
— Za życia matki — mówiła idąc ze mną, miałam prawdziwe piekło w domu z przyczyny napastliwego Podstolica, któremu matka nie tylko nie broniła wstępu do domu, ale głupią mnie zwała żem go słuchać nie-