Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

chciała i niekorzystała z jego atencji. Nie dawał mi pokoju... alem mu na wszystko odpowiadała jedném. — Miłą mu jestem, to choć serca do niego nie mam, dla matkim się poświęcić gotowa, ale nie inaczéj jak do ołtarza idąc.
Chciał mnie tedy wydać za mąż za innego, alem wiarołomną przysięgę dla zbawienia duszy odrzuciła...
Tymczasem z poduszczenia Podstolica, ten co nas procesował zabrał nam dach ostatni przytułek, zostaliśmy w nędzy bez schronienia. Matka zachorowała i zmarła. Wiedziałam już, że mnie wnet po pogrzebie porwać mają do Zawrocia, bo mnie baby przestrzegły o przygotowaniach, pieszo więc, wprost z cmentarza uciekłam...
Tu jéj łzy mowę zatamowały.
Opowiedziała mi późniéj, jak szukając służby, tułała się po dworach i jak się nareszcie do Lublina dostała, na dwór staréj kasztelanowéj, u któréj za kawałek chleba z innemi dziewczętami po dniach i nocach w krosnach szyć musiała.
Pani ta, niegdyś piękna, z dawnych czasów zachowała upodobanie w haftach, które na starość pasją się stało. Miała więc kilkanaście szwaczek, które w wielkim trzymane rygorze, szyły suknie, zasłony do kościołów — ślubne woale, płaszcze, a kasztelanowa niemi chluby z tego szukając, familję i kościoły obdarowywała.