Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

nienem był stanąć w Lisińcach, a po dniu spoczynku w piątek, najdalej sobotę, być z powrotem w Lublinie.
Kij wyłamawszy i pod twoją obronę mówiąc wyszedłem z miasta.
Tu i owdzie przepytywałem o drogę, ale o Lisińcach odległych mało kto wiedział. Od wsi do wsi potrzeba było ludzi prosić o skazówki. Nóg bardzo nie zmęczyłem, bo jak u nas lud gościnny w domu tak i w podróży pomocny chętnie. Wieśniacy sami na wozy zapraszali podwiózł każdy a wielu i kieliszka wódki za to przyjąć nie chciało i chleb własny dobywszy, rozłamywało się nim po bratersku.
Tak mi ta podróż szła jakoś raźno i dobrze, a daleko żwawiéj niż sądziłem, żem drugiego dnia w południe już pod Lisińcami się znalazł. Dwór stary pod słomą licho wyglądał, a zabudowania na pół obalone, gorzéj jeszcze.
W dziedzińcu z porozrywanemi płotami, żywéj duszy w początku nie spostrzegłem, aż podszedłszy do drzwi starą zapytałem babę, która głuchą będąc i nie rozumiejąc mnie, bosego chłopaka wywołała.
Ten zdumiony się zdawał, że ktoś o pana jego mógł pytać. Stał, myślał, poszedł, wrócił z drugą babą a ta wreszcie przez pustych izb parę wprowadziła mnie do trzeciéj tak ciemnéj, iż w niéj z początku nic dostrzedz nie mogłem.