Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

stanie, on właśnie na tę chwilę pożegnania całą swą wesołość odzyskał.
— Nie żegnaj się — zawołał — co tych mizernych lat kilka dziesiątków... ta to przejdzie jak z bicza trzasł i zobaczymy się na pokojach u Abrahama. Ja tam odmłodzony będę, pamiętaj byś się nie omylił — i przyszedł mi za Komenjusza podziękować... Ruszaj co żywiéj do Lublina, i o sprawę Pokrzywnickich przepytuj... Kto wie? może ona czekała na ciebie...
Jużem był w progu gdy zawołał jeszcze za mną:
— Codzień po méj śmierci, Anioł Pański i wieczne odpocznienie, pamiętaj.
Szmulowi na Grodzkiéj ulicy kłaniaj się i powiedz, że dług za wódkę i miód, chyba na sądzie ostatecznym opłacę, bo teraz gotówki — pasz!
Wyszedłszy ze łzami w oczach, powróciłem do Lublina, po drodze mając czas się rozmyślić, że cała ta sprawa Pokrzywnickich ze Świderskiemi, musiała być żartem starego, który chciał sobie zadrwić z nieporadności mojéj.
W niedzielę zszedłszy się z panną Filipiną, nie przyznałem się przed nią nawet, żem sześć mil tam i drugie tyle nazad upalantował piechotą — aby z cięższém jeszcze sercem powrócić.
W poniedziałek z moim Świerzbińskim poszedłszy na trybunał choć sam się wstydziłem swéj łatwowier-