Najstraszniejszemi w tym zawodzie moim pasterza w koszulinie, bez okrycia głowy, były dnie chłodne, szczególniéj w początkach, dopóki instynkt nie nauczył jak sobie radzić.
Naśladowanie jest w ludzkiéj naturze, a że w exkursjach tych nie sam jeden bywałem, spotykając się częstokroć z doświadczeńszemi, prędkom sobie radzić nauczył się od nich. Schodziliśmy się téż razem czasem, co nie było bez korzyści, ale i bez guzów przytem. Starsi głową i latami na mnie, który byłem sierotą, przybłędą, na łaskawym chlebie, patrzali z wysoka. Nie obudzało w nich litości położenie moje, uczono mnie pokory zawczasu.
Musiałem słuchać aby w łaski się wkupić.
Borysiakowa, jakkolwiek zacna i dobra kobieta, opiekująca się mną po macierzyńsku, wszakże gdy się trafiło iż gąsiotko żółte przepadło, nie puszczała tego płazem. Hałasu i narzekania było wiele, a jedynym ratunkiem ciche łzy w kątku pod piecem i dłubanie palcami w glinie dla dystrakcji.
Sam Borysiak, choć zasadniczo przeciwnym nie był adoptowaniu Pokrzywki, bo tak mnie z racji pokrzyw pod płotem zamianowano, często powtarzał, iż z takiego — znajdy rzadko co dobrego wyrośnie. Prorokował mi żem wisusem miał być i że źle skończyć mam, co się szczęściem nie sprawdziło.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.