Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

ności, dependentów rozpytywać począłem o nieboszczyka Brzezińskiego i kto po nim sprawy objął. Nie umieli mi powiedzieć, ale jeden wskazał wdowy mieszkanie.
Sam z siebie się naśmiewając, lecz żeby nic na sumieniu nie mieć, udałem się do wdowy i tytułem niby tym, że Pokrzywnicki jestem, nieśmiało zapytałem o papiery... Byłem pewny, że mi się w oczy rozśmieją, gdy z wielkiém zdumieniem mém, jejmość poprowadziła mnie do kancelarji nieboszczyka i wskazała policę pełną zapylonych fascykułów...
Bez najmniejszéj nawet trudności oddać mi je ofiarowała się kiedy zechcę...
Do Świerzbińskiego na kwaterę ani myśleć było tyle papierów znosić, bo gdyby je zobaczył, a przewąchał korzyść jaką, natychmiastby mi je odebrał. Czasu zresztą na zajęcie się niemi nie miałem, a Ludek by mnie drugiego dnia podpatrzył i doniósł, bo tak samo jak na Swierzbińskiego mnie wygadywał, tak gotów był na mnie przed nim, byle komu psotę wyrządzić.
Miałem naówczas to wyobrażenie, że z tego procesu tak mi jakoś dziwnie zaleconego przez mego dobrodzieja, coś się da zrobić i zarobić. Odważyłem się z młodzieńczą zuchwałością na krok taki, że mógł mi on niemal życie kosztować. Miałem naówczas całego majątku osiem talarów i coś groszy, ale nawykły byłem do oszczędności i życia prawie o suchym chlebie.