Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

donosiciel, plotkarz, psotnik, ale się do mnie przywiązał. Żal mu było spokojnego towarzysza, na którego miejsce mógł dostać innego, mniéj potulnego.
Chciał mnie odwieźć od mojego postanowienia — ale daremnie.
Poszedłem zaraz na miasto stancyjki szukać i udało mi się znaleść na tyłach Grodzkiéj ulicy izbę wcale niezgorszą. Piec tylko był rozłupany, ale ten gospodarz na zimę ofiarował się naprawić. Natychmiast opłaciwszy za kwartał przeniosłem tam moją skrzynkę i torby, a w parę godzin potém na taczce zawiózł mi najęty żydek papiery Pokrzywnickich na nową kwaterę.
Rozpoczęło się tedy życie zupełnie nowe. Musiałem sobie sam służyć, wszystko robić, żywić się, porządek utrzymywać i — oszczędzać aby osiem talarów z których już trzy wyekspensowałem, na dłużéj mi stały. Studnia jaka taka była w dziedzińcu, a dzbanek i miska nie wiele kosztowały. Z jedzeniem była najtrudniejsza sprawa, bo samemu gotować ani czasu ani miejsca nie miałem. Musiałem więc obchodzić się chlebem, serem, kawałkiem wędzonki i piwem, które sobie kupowałem. Czasem mi się w początku za ciepłą polewką tęskniło — ale do wszystkiego się przyzwyczaić można.
Wziąłem się z ciekawością wielką do fascykułów sprawy, która że się już przeszło sto lat ciągnęła uzbierała się ich moc straszna.