Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Była to sprawa o summy neapolitańskie... niestety!
A ja com w nadziei zrobienia z niéj czegoś porzucił Świerzbińskiego i głodem przymarł — widziałem już żem popełnił niedarowane głupstwo. Wprawdzie winien był nieco Mostowniczyc — ale kto wie czy on dla pozbycia się mnie, nie zadrwił po prostu z biedaka.
Pan Bóg mnie za chciwość pokarał.
Gdy się to działo, chodziłem regularnie do kościoła św. Michała, spotykałem się z panną Filipiną, alem jéj o zmianie jaka ze mną zaszła nie mówił nic. Choć na sercu kamień mi leżał, udawałem przed nią wesołego i najlepszéj myśli.
Ona tóż, nie wiem czy skutkiem lepszego bytu u kasztelanowéj, czy że spokojniejszą była mając choć niedołężnego opiekuna we mnie, poprawiła się znacznie na twarzy i znowu rozkwitać zaczęła, a nawet trochę jéj humoru i szczebiotliwości powróciło.
Przekonawszy się, że z papierów Pokrzywnickich jak z piasku bicza, nic ukręcić nie podobna, dałem im spoczywać, a sam pomyślałem o tém jak się przeżywić. Tu i owdzie akta do przepisywania się znalazły. Chodziłem na trybunał do sieni, gdzie się czasem trafił szlachcic, który chciał tanim kosztem akt podług swéj myśli sporządzić, a formy nie był pewien, więc mu się nastręczałem i parę tymfów zarobić mogłem. Znali mnie tam już jako dosyć zręcznego koncepistę, więc