Borysiakowa naówczas z wielkim taktem niewieścim, nie sprzeciwiając mu się, nie drażniąc go bardziéj, milczała chodząc około garnków, niekiedy nawet słodząc mi gderanie kawałkiem chleba i skrawkiem słoniny.
Rozumie się iż sierota na łasce, miałem w domu poślednie miejsce po dzieciach i żem podarte przez nich koszule, sukmanki i łachmanki donaszał. Co z nich spadało dla mnie było przeznaczone. Zdawało mi się to jeszcze przepysznem bom nie miał nic, a zimno szczególniéj dotkliwie mi się czuć dawało. Ladajaki przyodziewek, który swoim nazwać mogłem, jakkolwiek lichy wydawał mi się skarbem nieocenionym — bo ogrzewał.
W żywieniu mnie Borysiakowa, choć dla niéj dzieci pierwsze były, nie krzywdziła i sieroty. Strawa była jak najprostsza, na przednówku licha, lecz wszyscyśmy się z nią obchodzić musieli.
Staruszka Praxeda Salomoniakowa do wnuków przywiązana niezmiernie, mnie jako odjadającego ich, jako choć odrobinę miłości odbierającego dla siebie, nie cierpiała. Wiek czynił ją gderliwą i zgryźliwą. Obrywałem od niéj często pokryjomu szturgańce, które znosiłem nie skarżąc się, ze strachu aby nie zarobić na gorsze jeszcze. Borysiakowa brała mnie w obronę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.