Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/148

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc naprzód pogrzebaliśmy nieboszczyka przystojnie i ksiądz exortę krótką powiedział. Dwóch sąsiadów Stoiński i Trzaskowski przybyli na cmentarz.
Gdyśmy grób przysypali, a ja stałem nad nim z głową spuszczoną, modląc się jeszcze — starszy Stoiński, człek lat średnich, zażywszy tabaki przybliżył się do mnie. Za nim, ale oględniéj przyszedł i Trzaskowski.
Znajomość się zrobiła łatwo.
Szliśmy razem ze cmentarza.
— Cóż acindziéj myślisz poczynać? — zapytał Stoiński — po tym biednym Olesiu dziedziczyć nie łatwa rzecz. Mało się tam co acindziejowi okroi?
Jak w całém życiu tak i w tym wypadku, nie chciałem prawdy taić. Wprost przyznałem się Stoińskiemu, że biedny jestem, nie mam nic, ani się czego spodziewać mogę, zatém chyba opatrzności Bożéj ufając mógłbym na Rubaszowie się ostać.
Nie wiem czy ta moja weredyczność ujęła Stoińskiego, czy go tak jakoś wrażenie pogrzebowe usposobiło, pomilczawszy trochę ujął mnie za rękę...
— A no — rzekł — kiedy nie masz nic, nie ważysz téż wiele, oprócz czasu i pracy. Opatrzności ufając możesz sobie radę dać.
I po chwili dodał:
— Nie wiem czy acindziéj już jest uwiadomiony że ja pryncypalnym jestem wierzycielem nieboszczyka...