Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona miała to przekonanie, iż sierota wzięta do domu, szczęście przynieść była powinna.
Borysiak sam czekał ażebym podrósł i sił nabrał, aby mnie około gospodarstwa zużytkować. Długi czas jednak nie zdałem się na nic oprócz pasienia gęsi.
Ten tylko późniéj uczyniłem postęp, że mi już nie jedna Borysiakowa, ale i dwu sąsiadów oddawali je w opiekę. Obowiązki moje przez to wielce utrudnione zostały, bo gęsi między sobą nie żyły w przyjaźni, z powodu dzieci... a gąsiory jako ojcowie familji koso na siebie patrzali...
Trafiały się nieporozumienia które prętem moim rozsądzać musiałem, a wówczas panie z sykiem i łopotem skrzydeł rzucały się na bose nogi moje.
Z przygód na wygonie pamiętne mi są i tragiczne, gdy psy czasem gęsi rozpędziły, przeciw którym ja czułem się za słabym. Raz niepoczciwiec wyżeł rozhulawszy się jedną udusił, o co sprawa się do dworu wytoczyła.
Ja niewinnie oberwałem w kark od Borysiaka.
Ale trafiały się kompensaty, z których najrozkoszniejszą, o ile sobie przypomnieć mogę, było zajadanie kradzionych kaczarów z kapusty, obrywania grochu i — pożywanie marchewek surowych. U brzegu lasu trafiały się téż rydze, sorojeżki i grzyby, które się piekło. Delicjonalne to były potrawy... Na wiosnę piło się sok brzozowy lub klonowy z chciwością wielką,