Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/151

Ta strona została uwierzytelniona.

się pierwszy rozgadał, naturalnie bolejąc, że u nich wszystko źle szło, że bieda była wielka, że zubożeli, że własnych pól poobsiewać nie mogli i t. p. Do tego stękania dopomógł Żelazo, potakiwał im Wojtek.
Słuchałem cierpliwie bom to już wiedział, że wieśniakowi potrzeba się dać wygadać i wyboleć.
Gawędka powoli wszczęła się poufniejsza i czoła rozchmurzyły.
Zapewniłem ich powtórnie, że uciskać nie chcę, bom sam biedy zaznał, a fanaberji nie mam.
Skarżyli się na szkody od sąsiadów, to i owo, i w dosyć, jak się zdawało dobrem porozumieniu, rozeszliśmy się.
Rozpatrzyłem się tedy w spuściźnie ruchoméj po Pokrzywnickim, która prawie się z tego tylko składała czego biedak ani sprzedać ani zastawić nie mógł. Papierów prawnych powiązanych w fascykuły, było całe dwa sepety i skrzynia jedna. Z odzieży mało co takiéj któraby się przydać mogła. Jedna lisia szuba tak była wytarta, a w części przez móle zjedzona, iż jéj nawet dla pokrycia się nocną porą użyć nie było można.
Siodeł parę — starych, kulbaka jedna, rządzik prosty rzemienny z mosiądzem, znalazły się w masztarni.
Wóz kuty mógł téż służyć jeszcze, i bieda jedna była niezgorsza. Koni dwa chudych nie przystawały do siebie, ale gdy kto musi, sprzęga i nie parzyste.