Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

dobrał sobie sukcesora — niech się ciągnie! My o pardon nie poprosimy, do ostatniej koszuli!
— Nie myśl że acindziéj abym i ja miał się im submitować — rzekłem — dla saméj pamięci nieboszczyka.
— A ja acindziejowi — wahając się i jąkając rzekł Świderski widocznie moją reputacją prawnika zastraszony — ja acindziejowi powiem tylko to, że właśnie chwila jest w której zobopólnie uproszeni przyjaciele mogliby pacyfikację uczynić. Hm?
Rozumie się — dodał. — Salvo honore domus — tak aby fama Świderskich nie cierpiała.
— Ani Pokrzywnickich — rzekłem żywo.
Inicjatywa ani odemnie, ani od waszmości nie wyjdzie — dodał śmieléj. — Gdy dwóch się na śmierć zarębuje, rozjemcą pierwszy z brzega kto Boga w sercu ma.
Serce mi w piersiach biło z radości któréj okazać nie chciałem, a ten mnie oczkami czarnemi na wskroś przenikał.
— Nie jestem od tego — odparłem. — Kupić nie kupić, potargować można.
Na twarzy Świderskiego odmalowała się radość któréj pokryć nie umiał.
— No, to nie jedźże do Lublina z manifestem — wstrzymaj się... po co darmo chude gnać konie...
— Jadę dla innych — odparłem — a z manifestem się strzymam chętnie...