Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cieszyłbym się i ja — rzekłem — gdyby ta biedna chatynka panny Filipiny godną była, a miał nadzieję...
Spojrzenie wesołe dziewczęcia przerwało mi.
— Cóż to waćpan myślisz, że ja pałaców potrzebuję albo dostatków wymagam. Ale — wstydź że się. Nigdybym mu tego nie powiedziała a dziś muszę. Nie chwaląc się plenipotent kasztelanowéj Żarski, stara się o mnie. Ma i wioskę własną i dwór i dostatek. Kasztelanowa go forytuje, a — ja za niego nie pójdę i wolę z waćpanem do ubogiéj chaty!
O małom nie ukląkł przed nią.
— Przecieżeśmy sobie ślubowali — dodała — i serca nasze dawno Pan Bóg połączył. Wszystko się dobrze składa. Ja choć w krośnach teraz szyję, stokroć będę wolała około drobiu i krów chodzić — i zobaczysz acindziéj że się znam na tém...
Tak mi mężna niewiasta otuchy dodawała i serce mi rosło, ale przecież ją do téj szatry wprowadzić — aż mi się zimno robiło.
— Panno Filipino — zawołałem — życie moje u stóp twych składam; nie ma trudu któregobym dla ciebie nie podjął — ale sumienie mi teraz nie pozwala nędzą się tą dzielić. Niech choć chleba aby czarnego pewny będę.