— Dobrze! — zawołała wesoło... — Ja téż do roku dobyć muszę u Kasztelanowéj, potém zapowiedzi i oto tu u naszego św. Michała archanioła ślub.
Podała mi rękę a jam ją łzami pokropił, bo cóż to za złote serce było...
Ja powiadam zawsze że u nas kobiety więcéj warte są niż my; w tych rzeczach w których my się wahamy one męztwo mają, a weselem okraszają najczarniejsze życia momenta.
Panna Filipina zaczęła mnie po drodze rozpytywać pilno, o najmniejszą rzecz. Musiałem wyliczyć ile izb jest w domu, jaki ogród, czy duży, co w nim rośnie, a daléj szopy i chlewki nawet opisywać, z któremi nie było się co chwalić. Żeby na sumieniu nic nie mieć, malowałem jéj tak ten Rubaszów, iż drugaby się zniechęciła na wieki, jéj zdało się jakby to dodawało ochoty i bodźcem było. Nie desperowała nad niczém; w myśli już budowała, ogradzała, sadziła, śmiała się i wstydzić mi się kazała braku męztwa.
— Na cóż by był człowiekowi dan przyjaciel i towarzysz — odezwała się, gdyby nie chciał razem z nim ciężaru znosić, a w szczęściu tylko wiernym miał być? Za bogatego wstyd by mi było ubogiéj iść, jakbym mu się sprzedawała — a my oboje tak jak nic nie mając — słowo daję — najdobrańsza para!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.