siałem co dzień być. Chociażem z siekierą się obchodzić nie umiał i tyle tylko znałem com u Borysiaków pamiętał, sam wozy naprawiłem, sam grodziłem płoty...
Szło mi nie raźno w początkach, chłopi się śmieli ze mnie, alem się szyderstwem nie dał od roboty odpędzić.
O Świderskim pierwszych dni nic słychać nie było. Poszedłem do Stoińskiego, nie znalazłem go w domu, jéjmość mi powiedziała, że za interesami był w sąsiedztwie.
Poczciwy człek, wziął pono biedę moją do serca — ale się z tém nie wydawał.
Gdym się około gospodarstwa pilno krzątał, jakoś w dni dziesiątek po powrocie, dnia jednego przyszedł Stoiński do mnie. Zobaczywszy że jak prosty chłop zakasawszy rękawy poram się z siekierą koło dworku, zdumiał się bardzo.
— A no! a no! rzekł — choć to nie szlachecka rzecz — kiedy mus — uczciwą jest!
Po krótkiéj rozmowie powiada mi, nic nie oznajmując.
— Przyjdź jutro na barszcz, a nie chybnij, o południu u mnie waza na stole.
Musiałem dnia tego porzucić robotę i odziawszy się jak przystało w gościnę — poszedłem. W dziedzińcu zaraz uderzyło mnie bryczek kilka — a między niemi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.