Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

jedna jakby ta którą Świderski mnie napędził na gościńcu.
Wszedłszy do dworku, pierwszego téż jego postrzegłem, ale z daleka w przeciwnym izby końcu. Był i Trzaskowski i dwóch jeszcze obywateli z sąsiedztwa.
Przedstawił mnie gospodarz, ze Świderskim zdalaśmy się sobie pokłonili, mowy o niczém nie było i szliśmy jeść. U stołu téż o sejmikach, o nowinach z Warszawy, zagadki sejmowe śmiejąc się powtarzano, do żadnéj alluzji o sprawie naszéj nie przyszło.
Takeśmy wstali. Świderski u stołu mało co mówił, ja téż nie wyrywałem się. Stoiński był w dobrym humorze i animował towarzystwo.
Gdyśmy nazad na przeciwek weszli i zasiedli a jejmość z panią Trzaskowską zaraz do alkierza się wymknęły, zagaił Stoiński, iż umyślnie sprosił nas, aby po Bożemu chociaż sprobować jakby zgodę i komplanację między nami uczynić.
Świderski nie oponował, jam milczał. Kazano mi wywodzić naprzód pretensje moje i całą sprawy genealogję, co mi łatwo uczynić było bom ją znał na palcach. — Wystąpił z obroną i repliką mój antagonista, ale mu się język plątał. Odpowiedziałem mu.
Szczęściem do kłótni nie przyszło, bom się starał z flegmą zachować. Stanęło na tém żeśmy się na sę-