Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/169

Ta strona została uwierzytelniona.

Na wyżkach téż i łat i krokwi to i owdzie się nazbierało.
Miałem tę pociechę, że gdy ku końcowi wielkiego postu przybył do mnie Stoiński, dworku prawie nie poznał tak chędogo choć ubogo wyglądał. Sprzętu kupować nie miałem za co, ale się stary oczyścił, poreperował i niezgorzéj z nim było.
A tuż już wiosna zaglądała i trzeba było w pole iść z całą siłą.
Nie mogę się skarżyć na chłopów, bo ci wiedząc że ja siebie nie żałuję, a z niemi na dobry sposób się obchodzę, pomagali mi ochotnie.
Chociaż Rubaszów mój, miał jeno trzy włościańskie chaty, a pustek i sadyb cztery nie zamieszkałych, bo się z nich dawniéj chłopi rozeszli — na trakcie jednak prawo wyszynku i karczemka do mnie należała. Był niegdyś i młynek, który successu temporis obalił się i paliki tylko stały, gdzie się znajdował. O budowaniu nowego myśleć nie mogłem — chyba w późniejszym czasie.
Z arędy od Josia, który ją od dawna trzymał szło kilkaset złotych, bo przejazd był tamtędy, i z innych części Rubaszowa chłopi zachodzili. Był mi téż Joś ten pomocnym w informacjach i mogę powiedzieć życzliwym.
Człek był rozumny ale osobliwy.