Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

było. — Gorycz okrutną czułem w ustach, ciężar na głowie, pragnienie i palenie wewnątrz. Trzeciego musiałem się położyć i tyle wiem, że mi się przed oczyma mary jakieś snuły...
Gospodyni, jak się potém okazało, poszła panu Stoińskiemu oznajmić, że w gorączce leżałem majacząc, i poczciwy sąsiad sam z żoną przybyli zaraz ratować mnie. Posłali po starego cyrulika niemca który u Lubomirskiéj był dawniéj w Opolu, a teraz w okolicy za doktora uchodził i ten podjął się leczenia mnie.
Wcalem nie wiedział co się działo ze mną i miarę czasu tak straciłem, że dnia od nocy nie rozróżniałem. Niemiec, ów Kurcer, podobno mnie już nawet na śmierć dekretował, ale oni wszyscy polskiéj natury nie znają. Gdym już umierać miał, przesiliła się choroba sama przez się...
Jednego dnia ze snu który mnie naówczas ciągle trapił, zbudziwszy się i oczy otworzywszy, myślałem w początku że śnię jeszcze.
Postrzegłem przy łóżku siedzącą pannę Filipinę, trzymała mnie za rękę, czułem jéj dłoń drżącą...
Ale nie mogło to być przecież...
Otwierałem i zamykałem oczy, a za każdym razem widziałem wejrzenie wlepione we mnie... Rozeznawałem ubranie na niéj ubogie i skromne...