Gdy się to działo zmarł poczciwy Trzaskowski, którego córka była wyszła za Chomińskiego, a ten miał swoją wioszczynę, około Kazimierza. Jakoś w miesiąc po pogrzebie, przyjeżdża do mnie Chomiński z południa, gdy Filipinki nie było, bo gdzieś koło gospodarstwa chodziła.
Siadł ledwie i czapkę położył na stole i powiada mi:
— Wiesz ty z czém ja przybyłem?
— A no?
— Zgadnij...
— Dajże pokój — ja w tém nie bystry. Mów.
— Kupuj sobie moją część — przylega do twojéj jakby dla niéj była stworzona. Lasu mało masz.
— Ot, toś się wybrał do kapitalisty! — rozśmiałem się — aleć ja pieniędzy nie mam.
— To co! Gospodarz jesteś zawołany, a roztruchacz toż nie zły, robisz grosz w oczach, wypłacisz mi się. — Co dasz?
Anim słuchać chciał, bo to był ciężar okrutny. Jam ledwie się długów pozbył w nowe miałem leźć. Chciałem się od niego odżegnać. Ten mi jedno ciągle prawił.
— Wolę uczciwemu człowiekowi dać bez pieniędzy — jak lada furfantowi co mi zaliczy trochę, a potém procesuj go i wyganiaj.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.