Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego dnia nie dałem mu się, ale z żoną wieczorem zaczęliśmy o tem mówić i trutynować rzecz. Pokusa była wielka. Kawał ziemi dobry, przyległy, przy pomocy Bożéj ekspektatywy wielkie.
Bałem się, abym się nie podpalił i nie zabrnął. Szedłem do Stoińskiego na radę, a ten mi wręcz powiedział:
— Kupuj, nie pytaj.
Chomiński nie ustępował, napraszał mi się. — Daj co chcesz, a niech się zbędę tego kołtuna. Koniec końców, na początek wziąłem od niego dzierżawą na lat trzy. Poszło mi nadzwyczaj szczęśliwie i przed ukończeniem lat dzierżawnych nabyłem na dziedzictwo jego schedę.
Roboty miałem przez wierzch głowy. Była mowa o tem ażeby się do dworu Trzaskowskich przenieść, bo był daleko większy i dogodniejszy... ale z dwojakiéj przyczyny nie chcieliśmy opuszczać naszéj chaty. Raz żeśmy w niéj najszczęśliwsze lata przebyli, powtóre, jak mówiła Filipinka, żebyśmy na jakie państwo nie zachorowali, a życia nie zmienili, aby się nam w głowie nie zawróciło, co i najrozumniejszemu przypaść może.
Dom po Trzaskowskich trzymaliśmy w dobrym stanie, zaglądaliśmy do niego, posadziłem w nim wójta, alem sam nie zamieszkał. Przyszła pod ten czas na