stukał nogą, do serpentyny rwał się lada co, — ale serce miał nader miękkie. Po kieliszku kapotę z siebie zdjąć był gotów, rozdarowywał co miał, nikt od niego bez prezentu nie wyjechał.
Ludzie go żenili i on sam pragnął już temu koczującemu życiu koniec uczynić — ale mu się nieszczęściło.
Otóż w czasie gdy się to działo, zaświeciła mu nadzieja do nie młodéj już panny łowczanki Rozpierskiéj. Rodzice nie oponowali, panna się niby zgadzała... ale gniazdo opatrzone nie było na przyjęcie gotowe... We dworze panował nieład okrutny.
Stary Salomon, wierny sługa pana Chwostowskiego, dopominał się choćby chłopca do kredensu.
Z panem Kalikstem, bo tak mu imię było, a tytułowano go Skarbnikiewiczem, krótka zawsze sprawa bywała.
— No, to wziąć ze wsi!
Wprawdzie na dworze niby jakaś krescytywa się przedstawiała i pewna poprawa losu w przyszłości, a nuż się panu w łaski wpadnie? Jednak ze wsi nikt sobie nie życzył dziecka dać na chłopca do kredensu, bo wiedzieli wszyscy że się tam za najmniejszą rzecz znęcano i batogi były w robocie. Salomon był człek dobry, ale ociężały i dla młodzieży nielitościwy. Wszystko jéj za siebie kazał robić. Stróż, stróżka, pastu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.