Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/191

Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrzajże, mój Rochu — rzekł — jak to się kołem fortuna toczy, ty nie miałeś nic, jam był panem całą gębą... lat nie tak wiele upłynęło, tyś urosł już na dziedzica dwóch wsi, a ja — powiem ci (schylił mi się do ucha) — ja okrutnie się zaszarzałem.
Westchnął i dodał:
— Gdybyś miał jaki tysiączek czerwonych złotych zbywających? hę? po staréj znajomości?
— Najchętniej bym nim panu służył — rzekłem ale mnie Zabrzezie formalnie zrujnowało... grosza przy duszy nie mam.
Zaczął się śmiać...
— A nie wiesz gdzieby można pożyczyć? potrzebuję okrutnie... Na wiosnę do Karlsbadu muszę jechać bo mi doktorzy nakazali pod karą śmierci, a umierać mi się nie chce... Późniéj do Paryża muszę... Jejmość mi bodaj po długiéj seperacji proces rozwodowy wytoczy... Zmiłuj się ratuj.
Odpowiedziałem że ze Stoińskim pomówię, ażali on nie znajdzie gotówki.
— Byłbym ci nieskończenie wdzięczen — rzekł — bo nóż mam na gardle...
Wzdychał. Ścisnął mnie potem za rękę i dokończył:
— A przyjedźże do Zawrocia zobaczyć jak nasza górka teraz wygląda.