Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

Łzy się jéj polały strumieniem z oczów, stała moment jakby ogłuszona, aż rzuciwszy się mi na szyję i łkając — zawołała:
— Choćbyśmy z torbami poszli, czyń co ci sumienie dyktuje. Wykupywać się napastnikom sromotna rzecz... Jest ci przecie sprawiedliwość na świecie...
Kiedy powiem żeśmy omal nie noc całą przeboleli myśląc jaki los dzieciom naszym jest zgotowany jeśli kaduk na nas wyrobić potrafią Pokrzywniccy — nie skłamię. Pomodliwszy się przecie nad ranem miałem mocniejsze niż kiedy postanowienie nie ustępować; w sądzie zaś apelować do uczucia sprawiedliwości i samemu stanąć w obronie własnéj.
Z rana gdym wyszedł Przemocki był już ubrany i konie jego stały zaprzężone pod gankiem.
Gdy mnie zobaczył przybywającego, bystro zmierzył oczyma, chcąc rozpoznać co się święci.
Spytałem go jak spał. Po małym przestanku powiada mi:
— Cóż postanowiliście?
— Jakom wczoraj rzekł, od tego nie ustępuję — odezwałem się. — Mają li Pokrzywniccy prawo i sprawiedliwość za sobą, niechże zabiorą co im należy — ale testament ważny, nie wezmą nic. Rozgłosu się nie boję, bo tak czy owak nie unikniony. Dziej się wola Boża.