Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/203

Ta strona została uwierzytelniona.

Upłynął tydzień i więcéj — cicho.
Przemocki list do mnie wystosował długi, pełen argumentów i pogróżek, nakłaniający do zgody i komplanacij. Odpowiedziałem mu krótko a węzłowato że pozwów czekać będę.
Tak twardym mnie znalazłszy, nie wiedząc co począć, nasłali mi jeszcze przyjaciół z perswazjami, lecz wszystkie te nalegania czyniły mnie zaciętszym jeszcze...
— Nie ustąpię — mówiłem — nie ustąpię...
Wiedziałem już że zabiegli do króla, dworu, do stolicy, a w trybunale sobie jednali deputatów... Jam się zdał na wolę Bożą.
Nie brałem nikogo w Lublinie do sprawy mojéj, sam mając intencję ją prowadzić.
Spodziewałem się już pozwów lada dzień, gdy kadencja nadeszła. Jechałem do Lublina aby sprawie atentować... Tymczasem, czy się jeszcze nie przygotowali, czy się lepiéj rozpatrzyli w dokumentach, czy ulękli, o sprawie słuchu nie było.
Mnie to już poczynało draźnić, bo w domu było co robić około gospodarstwa, a jam tu na bruku czas marnował. Spotykam dnia jednego Przemockiego przed trybunałem i widzę jak mi się wyśliznąć pragnie boczkiem. Zastąpiłem mu drogę.