Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

W parę lat potém gdy Justynka podrosła i już się o nią dowiadywali kawalerowie — bo piękną była jak matka, a głośno mówiłem że trzydzieści tysięcy dam pod poduszkę, jeden z tych Pokrzywnickich przez różne pośrednictwa począł mnie macać czylibym zań córki nie wydał, aby raz na zawsze sprawę ubić.
Odpowiedziałem wręcz iż go ani na próg nie puszczę, a Justysię prędzéj do klasztoru dam niż za takiego panicza. Dali mi więc pokój zupełnie, głosząc tylko żem ja ze świń i wołów powstał... a do Bończów nie należę.
Tym co mi to powtarzali przyznawałem śmiejąc się że fortunkę moją naprzód Bogu, potém sobie, w ostatku téż wołom i świniom winien byłem i sekretu z tego nie czynię...
Teraz w starości méj gdy te losy rozpamiętywając, myślę jak cudownie Opatrzność Bozka dźwigała mnie i ratowała, choć wiele się przecierpiało — wielbię ją i dziękuję, bo nie wiem czy drugiego takiego u nas znaleźć komuby jak mnie z mizeroty wyjść się udało. — Za co Bóg niech będzie błogosławiony.

KONIEC.

1880 Drezno. Na górce.