Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

aby dwór sobie przyodziewku nie przywłaszczył, wyprawiono mnie w koszulce staréj, podpasanéj sznurkiem, odebrawszy siermiężkę którą po Mironku odziedziczyłem, chociaż tyle była warta, że ją chyba wyrwańcowi na przyzbie podesłać mogli.
Gdyśmy do ganku przyszli pan jeszcze był podobno nie wstał, musieliśmy czekać na niego. Salomon tylko w kurtce, z tabakierką brzozową w ręku, któréj wieczko opatrzone było rzemykiem, siedział już na ławce. Wójt znajdował się także.
Nie pierwszy raz miałem zobaczyć Chwostowskiego bom go zdala przejeżdżającego i przechodzącego widywał. Nigdy jednak oblicza jego nie dano mi było oglądać tak blizko.
Kilkoro drzwi z trzaskiem się otworzyło i zamknęło, Borysiak pogładził się po głowie, Salomon wstał wójt się wyprostował — i Skarbnikowicz jak burza wypadł na ganek.
Był w chałacie rozpiętym, od snu jeszcze czerwony, szyja goła, na nogach buty miękkie, domowe powykrzywiane, z chustą ogromną w ręku.
Twarz wielka o trzech podbródkach, lśniąca, z oczyma wypukłemi mocno, zdała mi się majestatycznie straszliwą. Wszyscy pouchylali głowy. Począł krzyczeć coś głośno, czego nie rozumiałem, i uczułem