Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

i pewien że się w djagnozie nie myli, wrócił położyć się ku kominowi.
Z pierwszych dni nowicjatu mojego trudnoby mi było zdać sprawę. Spotykały mnie same niespodzianki, kazano mi robić to o czem niemiałem wyobrażenia, brałem się do tego z trwogą i niezgrabnie.
Los mój, pomimo pożywniejszéj strawy i nadziei butów, wydał mi się opłakanym, byłem nawykły do biegania, do powietrza, do ruchu, w kredensie zamkniętemu siedzieć z Zagrajem, który był leniwy i rzadko wychodził na podwórze — było nudno. We dnie się zdrzemnąć nie pozwalał regulamen, do snu szło się późno pomywszy wszystko, a zrywać się do posług musiałem bardzo rano.
Salomon krzyczał za najmniejszą rzeczą okrutnie, zamierzał się nawet, ale nie bił. Zawsze groził tylko że za drugą razą miałem dostać cięgi, ale choć nawet kańczug zdjął z kołka i stawił mi go przed nosem, do razów nie przyszło. Być może iż go rozbrajałem cierpliwą i pokorną postawą moją.
Kredensowa posługa, choć było i około niéj co robić, przy pomocy przyzywanych często stróżki lub stróża, byłaby niczém jeszcze, gdyby nie to że chłopcem kredensowym wysługiwali się wszyscy. Pan gdy był w domu, a zastał mnie w kredensie, gonił do stajni, czasem na pole, na folwark i do arendarza, bez któ-