Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

choć niekiedy chodziłem do kościoła, nigdy tam ona nie zwróciła na siebie uwagi mojéj. Kładziona potem na półce z okularami razem, w czasie niebytności Salomona obudziła ciekawość we mnie. Raz nawet wlazłszy na zydel, zdjąłem ją aby się przypatrzeć.
Zamazane czarno kartki nie podobały mi się wcale, alem znalazł obrazki św. Antoniego, Matki Boskiéj, Serca Jezusowego, które na mnie nadzwyczajne uczyniły wrażenie jaskrawym kolorytem i dobitnemi rysy swojemi.
Zatopiony w oglądaniu ich anim się spostrzegł gdy wchodzący po cichu Salomon, krzyknął mi nad uchem:
— A będziesz ty mi, błaźnie, tykał co do ciebie nie należy.
Skoczyłem z zydla. Książka mi upadła, gotowałem się na cięgi, ale Salomon okrutnie łając, nie dał mi nawet kuksańca.
— Wiesz, ośle — rzekł — że ciekawość pierwszy stopień do piekła!
O tém ja dotąd nie miałem ani świadomości ni przeczucia... Kazał mi do pomywacza burcząc:
— Patrzajcie no go! Chamowi takiemu, urwipołciowi książki się zachciewa. Będzie on mi tu nos wścibiał. Dam ja ci!
Gdy Chwostowskiego dłuższy czas nie było, rozprzęgało się we dworze wszystko, ja tylko musiałem