— Króla Salomona! najniższy sługa! a jak tam zdrowieczko??
Salomon rogi nie zdejmując i tabakierki nie rzucając, uśmiechnął się téż, ręką go jedną pozdrowił i zawołał:
— Pana Porfyrego sługa!
Ów pan Porfyry postawszy trochę, zwolna począł się ku gankowi przybliżać. Zdawał się z miejscowością obeznany.
— Skarbnikowicza — odezwał się — jak mi arędarz powiadał w domu nie ma. Znowu tedy pojechał szczęścia szukać... bohdanki...
Cha! cha... Życzę mu jak najlepiej, ale poczciwości pan Kalikst... może napytać guza.
Po co mu się żenić? Stary, nieochybnie młodej pożądać będzie a — młoda.
Przyłożył kułak do ust i prychnął.
Był bo śmieszny, minę taką ułożył że i Salomon się rozśmiał i ja usta musiałem zatulić.
Zwolna wszedł na wschodki od ganku, z pleców zdjął węzełek i złożył go na ławce, kij postawił, usiadł, chustką brudną otarł czoło i począł zwracając się do Salomona:
— A co! królu mój! a co? widzisz — ja twój stary przyjaciel, jak tylko dowiedziałem się że jesteś na samotność skazany podążyłem do ciebie. Nie sądź ażeby
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.