Gdy dokończył, Salomon się odezwał po cichu:
— Niech Bóg płaci za pamięć jegomości! Dali Bóg dobrzeście zrobili, tu sobie wypoczniecie. Krupniku nam nie pożałuje Oxenia, a starka u mnie pod kluczem, i piwo niezgorsze...
Poczęli się oba śmiać.
— Słuchajże — dodał Porfyry — a gdzie ty mnie położysz? Dziecko natury jestem, ale gdzieś także przespać się muszę.
Salomon wskazał za siebie, kredens... i coś zamruczał.
— Aby gdzie! byle zaciszno — rzekł gość.
— Cóż tam słychać? — spytał znudzony Salomon.
— Czy ty myślisz, królu mój Salomonie — odparł gość — że od czasu potopu było kiedy co nowego? Ludzie starzyznę nicują, i po wszystkiem. Albo to nowa rzecz że Podkomorzyna woli swojego oficyalistę niż męża? Albo tego nie bywało że Podstoli do fraucymeru jejmościnego się podkrada? Stare dzieje i nigdy nowego nic nie będzie.
Zaczęli między sobą szeptać; aż Porfyry rzekł głośno:
— Zbytniki są te wszystkie żółtobrzuchy... Pan Bóg im chleb dał, chce się im bułki. Gdy się téj najedzą, żądają pulpetów. Zaoskomią się niemi, radziby cukrem żyć jak kanarki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.