Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

paliło; Zagraj sypiał przy nim, ja nieopodal. Teraz mieliśmy dostać nowego towarzysza, z którego ja nie bardzo byłem rad. Świadek to był niepotrzebny.
Późno już wygadawszy się i wyśmiawszy dwaj przyjaciele się rozeszli i Porfyry Niewiadomski, bo tak się on zwał, z dodatkiem tytułu Mostowniczyca Pińskiego — węzełki swe z ganku niosąc wszedł do kredensu. Stałem jeszcze nie położywszy się spać przez uszanowanie.
Milcząc i zasępiony Mostowniczyc złożył naprzód ruchomości swe w kącie, potem obejrzał się ku mnie. Kiwnął palcem, podszedłem. Pogłaskał mnie po głowie.
Głos już miał nie ten drwiący co wprzódy, nie wesoły, ale cichy i smutny.
— Coś ty? ze wsi? — począł.
Kiwnąłem głową.
— Sierota?
Począłem palce kręcić nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Z chaty?
— Ja — jestem Pokrzywka — rzekłem.
Chowałem się u Borysiaków.
Wzięli mnie do dworu.
Pogłaskał mnie znowu patrząc w oczy z jakiemś politowaniem.