— Zwalicie winę na mnie — a ja się go nie zlęknę? — zawołał Mostowniczyc. — Dziecko natury, słucham praw jej i Bożych, a że ludziom popsutym to nie w smak! starszy Pan Bóg jak pan Rymcza... Ja jak mogę co dobrego zrobić, gotówem się i trzem Skarbnikowiczom narazić. Prawo Boże — oświecaj a nauczaj! Umiesz co, dziel się, masz co, dziel się, na tośmy ludzie. Tylko mosasie, psy gryzą się o kości, ludzie się powinni rozłamywać nietylko chlebem ale słowem Bożém...
Salomon nie wiem czy zrozumiał co ten mówił, ale mnie, choć nie dobrze zrozumiałem, mocno to utkwiło w głowie.
— Królu Salomonie — dołożył — ja chłopca czytać nauczę. Za to mi Pan Bóg jaki kawałek grzechu na duszy ciążącego odpuści...
Nie słyszałem już reszty.
Mostowniczyc nie ponawiając rozmowy o to, nie biorąc pozwolenia, zabrał się do nauki w ten sposób że sobie od snu i modlitwy czasu odejmował.
— Modlitwa dobra rzecz — mówił — ale to jest łakoć, człowiek się Panu Bogu przymila i chce aby mu na duszy lżéj było... Otóż ja sobie mortyfikację zadam, krócéj się pomodlę, a uczynek spełnię dobry.
Zawziął się okrutnie z tém abecadłem, a cierpliwość miał anielską, niby tępa w początku pamięć moja nie zniechęciła go, powtarzał sto razy. Szło zrazu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.