Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

trudno, lecz po kilku wieczorach, jakby mi się w głowie co otworzyło, zrobiło mi się jaśniéj, szło łatwiéj coraz a łatwiéj.
Mostowniczyc gdy to spostrzegł począł mnie w głowę całować.
Ba! — rzekł raz — żebym co więcéj miał nad skrzypki moje, grzechy i biedę, tobym cię ztąd wykupił, wziął i zrobił z ciebie...
Ale co chciał zrobić nie dopowiadał... Gdy mi się raz w głowie, jak mówiłem, otworzyło coś — poczułem się jakby innym. Okrutne mnie paliło pragnienie téj nauki, któréj się tak obawiałem.
Nieraz Mostowniczyc chrapał, a ja u ognia z elementarzem siedząc syllabizowałem i czytałem.
A jakaż to była radość niewysłowiona, gdy dnia jednego z półki na próbę wziąwszy książkę od nabożeństwa Salomona, przekonałem się żem mógł przeczytać.

„Zacznijcie wargi moje...“

Niewiadomski do popełnionego kryminału że mnie czytać uczył, nie przyznał się przed Salomonem.
Działo się wszystko potajemnie.
Być może iż stary się czegoś domyślał, ale udawał że nie widzi.