Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

bo mu nieustanne wołanie do — pana — dojadło, tak że ciągle coś ramionami ruszając pomrukiwał.
Drugiego dnia po obiedzie, dla odmiany pokładli się wszyscy spać, a nazajutrz ruszyli razem z Chwostowskim w sąsiedztwo.
Raili mu znowu wdowę, która miała czworo dzieci, wieś zadłużoną, ale była przystojna, wesoła i śmiała babina. Chwostowski opierał się długo jako kawaler chcąc koniecznie panny dostać, w końcu dał się skonwinkować i pojechali.
My z Salomonem choć teraz nie byliśmy pewni ani dnia ani godziny kiedy znowu na nas spadnie utrapienie; mogliśmy choć jaki dzień odetchnąć. Stary powlókł się z narzekaniem do Ekonomowéj, a ja jak tylko zostałem sam rzuciłem się chciwie do książki. Musiałem jednak przedsięwziąć pewne środki ostrożności i po długim namyśle sporządziłem na mój skarb rodzaj kryjówki, w któréj mogłem na najmniejszy szelest, deszczułką ją przykryć.
Muszę się przyznać że w pierwszych dniach tak mnie Świat malowany żywo zajmował, żem nieco się zaniedbał w obowiązkach — część naczyń została nie pomyta, nie wszystkie były w porządku. Parę razy stróżka Horpyna, która się wałęsała do kredensu, dla podbierania resztek stołowych, bo niemi do domu je nosząc, swoje domowe stworzenia karmiła, zastała mnie