mona, głęboko przejmujący był mi niepojętym. Widywałem ich bowiem w ciągłych zwadach z sobą. Chwostowski bezcześcił starego, groził mu; ujadali się z sobą ząb za ząb, Salomon mu odpowiadał, burczał, narzekał, przeklinał, a teraz gdy go nie stało utulić się nie mógł.
Klęczał płacząc przy katafalku, za nogi go ściskał, beczał i głośno zawodził żale...
Nie można było w domu czekać z ciałem do przyjazdu siostrzeńca, musiano więc je wyprowadzić do kapliczki na cmentarzu, a pogrzeb miał się odbyć za przybyciem Brzeskiego.
W domu Ekonom, panna Walerja, jakiś urzędnik wszystko pozamykali i opieczętowali. Oczekiwano spadkobiercy przewidując co on téż począć może z wioską odłużoną i nieosobliwie zagospodarowaną, sam ani gospodarstwa, ani interesów nigdy się nie tknąwszy.
Pamiętam jak dziś żem w ganku stał przemyślając téż nad tém co się ze mną stanie i czy do Borysiaków do chaty nazad mi powracać nie każą, gdy na wózku lichym zjawił się mężczyzna nie stary, blady, pomięszany, który wysiadłszy nie wiedział co tu począć z sobą.
Był to ks. Brzeski. Jak się tylko opowiedział, zbiegli się doń wszyscy z wielką natrętnością cisnąc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.