Ks. Brzeski się zafrasował.
— Alboż to ten Wierzewicz taki zły dla ludzi? — spytał.
Zacząłem mu opowiadać com słyszał, a gdy mi się raz gęba rozwiązała, po cichu dodałem że ja i uczyć bym się chciał, że nawet czytać umiem trochę.
Uderzyło to mocno księdza.
— Któż cię uczył?
Opowiedziałem mu całą prawdę, a słysząc mnie z taką gorącością mówiącego ksiądz się mało nie rozpłakał. Zdumiało go to i ucieszyło... Rozłożył zaraz książkę którą miał z sobą i kazał mi dać próbę. Jąkałem się trochę, alem z niéj wyszedł nie bardzo źle...
Ks. Brzeski uścisnąwszy mnie, przyrzekł że ekscypować będzie.
Poszedłem do kredensu tak szczęśliwym żem prawie pijanym się czuł... W głowie się zawracało...
Skutkiem mojego postrachu, i tego com o Wierzewiczu mówił, sprzedaż wsi zachwiała się. Ksiądz wziął na stronę plebana, naradzał się, układy rozpoczęte rozchwiały się. Jeden z sąsiadów brał wioskę dzierżawą, dodając coś jakby zastawę...
Ks. Brzeskiemu do jego kościoła i spokojnego życia tak było pilno, iż jak tylko o wieś się ułożył i opisał, natychmiast obdarowawszy sługi, Salomonowi zostawiwszy chleb gracjalisty, zabrał się do powrotu.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.