— Nie do raju tyś się tu dostał — mówił — ho! ho! nie do raju! Zobaczysz co cię to tu czeka! Będzie skóra w robocie nim rozumu nabiją do głowy! Im tylko aby tłuc, aby się znęcać, placenta nie placenta, rózgi swoją drogą, kułak swoją, a co za uszy i za włosy wytargują to się nie liczy. Ja to znam...
Na wsi toś przynajmniej swobodny był — a tu — niewola jak u turka. Jam to już przeszedł — a dalej nie chcę... Mądrościm się wyrzec gotów, i bez tego ludzie żyją...
Ks. Wikary dobry człek — ale i on nie przebaczy swawoli...
Długo mnie tak męczył, nic ze mnie dobyć nie mogąc — bom milczał jak odurzony nawałą tych wrażeń, które na mnie spadły.
Todoś tegóż dnia wtajemniczył mnie w obowiązki moje, bo znaczniejszą część własnych, jako na młodszego, smarkacza chciał naturalnie zrzucić na mnie. Czyszczenie butów, zamiatanie, przynoszenie wody, pomywanie naczynia, należeć miało w wolnych od nauki godzinach... Z góry mi to zapowiadał że nauka musiała być rzeczą podrzędną, a wysługiwanie się główną.
Godziłem się z moim losem, bom sam o niego prosił. Nie było sposobu, cierpieć musiałem...
Otóż jak z łaski poczciwego księdza Brzeskiego
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.