Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

do szkółki się dostałem; a przepowiednie Tomka nie ze wszystkiém się sprawdziły.
Nowicjat w szkole jak wszystkie dzieci przebyć musiałem, nabito mnie w początkach, pokutowałem nie raz za drugich, płaczący powracałem ze szkoły — ale wprędce się mój los polepszył.
Nie mogę tego inaczej wytłómaczyć jak osobliwą opieką opatrzności nademną, żem do nauki miał ochotę niezmierną, a i łatwość uczenia się wielką; pamięcią mnie Bóg obdarzył i uporem, który na dobre wychodził, bo choć mi się w czém nie udało, animuszu nie traciłem nigdy.
Todoś, który drwił ciągle ze mnie, wkrótce począł mi zazdrościć. Śmiał się z mojej gorliwości, z mojego ślepienia przy kaganku po nocach. Gasił mi często światło i płatał psikusy bolesne, ale żem cicho je i pokornie znosił, w końcu przestać musiał, bo mu nie robiły przyjemności.
Ks. Brzeski przekonawszy się że nauka mi idzie dobrze, że mój preceptor chwali mnie i obiecuje wiele, coraz się więcéj przywiązywał, jak do dzieła rąk swoich.
Miało się to w początkach skończyć na elementarnéj szkółce kościelnéj, czytaniu, pisaniu, rachunku i téj odrobinie łaciny, która do ministrantury była potrzebna. Późniéj postanowił Wikary pozwolić mi cho-