Ale to był świętéj cierpliwości człowiek.
Być może iż mi się téż na swobodę trochę wyrwać chciało, ale i to żem tu wisiał na łasce także dolegało tak żem powziął myśl własną siłą zarobienia sobie na kawałek chleba. Umiałem tyle żem korrepetytorem mógł zostać. Jeden z księży professorów już mi nawet poddawał, że nie miałby nic przeciwko temu.
Wahałem się nie wiedząc jak do tego przystąpić i niewdzięcznym się nie okazać mojemu dobroczyńcy.
Utrzymujący uczniów przy Grodzkiéj ulicy niejaki Karpowicz, który sam bakałarzem był, ale w mieście się tém i owém żywiąc, mając dużo znajomości nie bardzo chciał pilnować studentów, raz mnie koło Dominikanów spotkawszy, choć mnie mało znał, zagadnął niespodzianie:
— Ja od księdza prefekta wiem żeś uczeń pilny mógłbyś mieć kawałek chleba a w przyszłości krescytywę. Co będziesz u księdza wisiał na łasce? u mnie dostaniesz stół i stancję darmo, a i na odzież się znajdzie i na buty... Przy godach lub na Nowy rok nie bez tego aby kolędy nie było... Ja już oczów nie mam... Rozmyśl się.
Chciał iść, zatrzymałem go.
— Nie byłbym od tego — rzekłem — i za łaskę jego uniżenie dziękuję — ale nie godzi mi się dobroczyńcy mego tak rzucać i gardzić sercem jego.
Ruszył ramionami Karpowicz.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.