Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

siedmiu studentów, nie bardzo było zachęcające dla tego który im miał służyć.
Chłopcy byli wszyscy prawie dziećmi niezamożnych rodziców, którym ledwie na ordynarję, okrasę i odzież dla dzieci stawało. Płacili bardzo mało, żywność na furach dostarczało się in natura. Utrzymanie téż było nadzwyczaj proste, oszczędne, bo Karpowicze na niém dla siebie jeszcze i dwojga dzieci coś oszczędzać musieli. Karpowicz popsuty był życiem miejskiém i stosunkami z palestrą. Miał się za bardzo mądrego człeka, lekceważył drugich, a w rzeczy próżniak był i lubił siedzieć po szynkach. Prawda że swadę miał ogromną, gębę wyprawną co się zowie, i gdy mówił można się było po nim spodziewać rzeczy nadzwyczajnych, lecz na języku u niego kończyło się wszystko. Dawał złote rady, miał łatwość sofistykowania nadzwyczajną, kota ogonem przewrócić nic go nie kosztowało, przegadał i przekrzyczał każdego — ale zrobić nic nie umiał. Malkontent wiekuisty, ludzi wszystkich za nic miał, najmiléj mu było z błotem zmięszać każdego i poczciwéj nitki nie zostawić na nikim. Złe mu było co się na świecie działo, szczególniéj dla tego iż on, człowiek tak wielki, bakałarzem posiwiał niczego się nie dorobiwszy.
Każda jego diatryba kończyła się nieodmiennie jedném — kiep świat i po wszystkiém!