Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

Innego zaś stanu — nie widziałem przed sobą. Wierzyłem Opatrzności że ona mi go wskaże i poprowadzi doń, tak jak mnie znajdą z pod płota, od gęsi na ławę szkolną przywiodła. Cud to przecież był, żem dotąd u Borysiaków przy pługu i bronach nie chodził, lub w kredensie misek nie pomywał.
Z wdzięcznością myślałem o poczciwym Mostowniczycu, któregom się już w życiu spotkać nie spodziewał. Codzień wieczorem odprawiałem pacierz jeden na jego intencję...
Wakacje miały się ku końcowi, a jam już myślał z trwogą niemal jak się znowu do tego jarzma zaprządz będę musiał — gdy wieczorem powracając od ks. Brzeskiego około Krakowskiéj Bramy spotykam wóz duży węgierski, cztery dzielne konie w nim, na kozłach woźnica w opończy dostatniéj i węgrzynek; na wozie zaś wysłanym, kocami i kobierczykami okrytym, jedzie buńczuczno... czapka wysoka na bakier ułożona — mógłbym był przysiądz że Niewiadomski, dobroczyńca mój. Lecz zkądżeby mu się biedakowi wzięło tak pańsko występować gdy lat temu kilka ze skrzypką o kiju po dworach chodził, żywiąc się wyśpiewaną gościną.
Stanąłem dziwując się osobliwemu podobieństwu, gdy siedzący na wozie, wpatrzył się mocno we mnie i na woźnicę huknął: