Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

nieopatrzny, dziecko natury... i mam fantazje! Nie dostaną nic.
Późno się robiło, więc nie chcąc się dobijać do Karpowiczów gdy pozamykają, zacząłem go żegnać. Widziałem jak wzruszony mocno dobył sakwy zielonéj z kieszeni, zamyślił się i schował ją nazad.
— Widzisz Roszek — odezwał się — chciałem ci co dać na zapomogę, ale nie dostaniesz nic...
Człowiek pieczonych gołąbków które mu z nieba spadają nie ceni, a uczy się rachować na nie — to się na nic nie zdało. Tobie potrzeba biedę przecierpieć, samemu sobie nawyknąć radzić i wyłabudać się własną siłą. Dałbym ci — a sumienie nie dopuszcza. Ruszaj z Bogiem i — pracuj...
Jużem był u drzwi gdy krzyknął za mną:
— A Komenjusza któregom ja skradł dla ciebie, szanuj. Pamiętaj!
Wzruszony wróciłem do domu, i zastawszy w nim Karpowicza nie mogłem się od tego wstrzymać by mu nie opowiedzieć o Niewiadomskim i o sobie. Historja moja mało go co zajęła, lecz posłyszawszy o Mostowniczycu i o tém że teraz czterema końmi jeździł z Węgrzynkiem, chwycił Karpowicz czapkę i kij i pobiegł do wskazanéj gospody.
Tyleśmy go widzieli, bo już u Mostowniczyca zanocował, a nazajutrz powrócił w takim stanie że musiał