Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

Mało więc nie cały kufer Fabusia stęchłémi témi drukami zapchałem... Byłbym nad niémi siedział ciągle gdyby mój niby uczeń i podwładny a w istocie przyjaciel, nie wyciągał na polowania, na ryby i na konne przejażdżki. On to lepiéj lubił niż książki.
Pierwszy raz naówczas rozmiłowałem się w naturze, w lasach, polach i wszystkich pięknościach, które za osłodę życiu służą.
Ferje i mnie i Fabusiowi upłynęły nadzwyczaj szybko, on liczył dnie, rad był pobyt na wsi przeciągnąć, ale ojciec był nieubłagany. Pomimo próśb matki która obłożnie chorą była, nie pozwolił Podstoli opóźnić się do szkoły i musieliśmy dnia przezeń naznaczonego wyjechać.
U Karpowiczów znaleźliśmy niespodzianą zmianę. Jéjmość dostawszy róży w głowie, a lecząc się na nią sama, zmarła, stary chodził jak obłąkany nie mogąc sobie dać rady z dziećmi, nie wiedząc jak z uczniami i wiktem ich poradzi. Utrzymywał że był zmuszony co najprędzéj się żenić, i niefortunnie sobie dobrał towarzyszkę, pięćdziesiąt przeszło letnim będąc, w bardzo rezolutnéj jéjmościance, która więcéj dwudziestu i dwóch nie miała... Nie zważał na to iż ludzie się o niéj nie ciekawie odzywali, że lubiła stroje i zabawy i na gospodynię wcale stworzoną nie była. Z tą go-