mogło. Opisywać jéj ani mogę, ani myślę, tyle wiem że piękna mi się zdała jak anioł i że duże oczy niebieskie takie miała rozumne.
Sama Hryniecka nie zbyt jeszcze stara, prędka, niecierpliwa, gadatliwa nie tak mi się podobała. Miała coś w wejrzeniu jakby fałszem podszytego. Popatrzała na mnie pół kwaśno, pół rada że się jéj z pomocą ofiaruję — nie chcąc się zbyt poufalić, zapewne aby mnie to do córki nie ośmielało. Matką była i musiała czuwać nad nią — nic dziwnego.
Chłopca który od dworu nadbiegł, posłałem do stajni po koło, a tymczasem sam zawiązałem z jéjmością rozmowę ustami, z dziéweczką oczyma. Powiedziałem żem je widywał w kościele i o sobie jakie miejsce zajmuję na dworze Podstolica. Hryniecka mi odpowiadała pół słowami, niespokojna, jak mogła zasłaniając córkę sobą, bo zaraz bieganie oczów moich postrzegła.
Nim koło przytoczono ze stajni, trzeba było trafunku aby w polu będący konno Podstolic zobaczył nas zdaleka; w czwał się puścił i przybiegł. Widziałem jak oczyma gorącémi naprzód się zaczął pannie Filipinie przypatrywać bardzo bacznie, potém zsiadłszy przystąpił do jéjmości, chwaląc mnie za to żem pomoc ofiarował. Pochwała ta bodaj na to była przeznaczoną aby dać poznać żem ja tu był jego oficjalistą.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.