Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

kobietom pomógłszy do bryczki, pożegnał je obiecując się w odwiedziny.
Wszystko to na mnie smutne jakieś uczyniło wrażenie. Podstolic zwolna jechał do domu, a ja szedłem przy nim. Począł zaraz z wielkiemi admiracjami mówić o dziewczęciu ale tak grubijańsko i rubasznie że mi się to niepodobało. Cieszył się że go sama matusia zapraszała, i robił sobie wielkie nadzieje, że niewinne dziewczątko łatwo zbałamuci.
Oburzyłem się na to wręcz mówiąc, że rzecz była niegodziwa.
— Pedant jesteś — odparł mi — przecież sama matka daje mi do zrozumienia, że nic przeciw temu nie ma, a z pełna wie iż się z taką szaraczkową, by najpiękniejsza była nie ożenię.
Zacząłem dawać mu nauki moralne, zbył mnie śmiechem, i dochodząc do dworu popstrzykaliśmy się. Poszedłem na górkę wysapać się. Tak jak pierwszy raz widziane dziewczę niepowinno mnie było wiele obchodzić, a jednak dziwnie zły byłem na Podstolica i na nieoględną matkę.
Żal mi było téj pięknéj Filipinki, a wiedziałem że mój pryncypał, wcale sumienia mieć nie będzie, byle mu się zręczność nastręczyła do swawoli. Nie mogło to być ażeby wdowa siedząca pod bokiem o sprawkach jego coś nie wiedziała, bo te głośne były.