Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

O jednéj Morowównie mówiono już szeroko, a o drugiéj po cichu, nie licząc innych Podstolica wybryków, którego Sędzia z domu od żony szablą się odgrażając przepędzić musiał.
Napróżnom sobie mówił że cóż mnie los dziewczęcia tego mógł obchodzić? serce mi się ściskało.
Fabuś łakomy na nowe twarzyczki z zaproszenia Hrynieckiej wprędce skorzystał i trzeciego dnia na podwieczorek tam pojechał. Powróciwszy, właśnie dla tego żem ja mu się sprzeciwiał, pochwalił się z tém przedemną.
— Dziewczyna dzika — rzekł śmiejąc się — ale one takie wszystkie, a nie ma téj żeby się przygłaskać nie dała. Matka ma rozum. Kobieta bywała i wie że ubogiéj szlachcie najlepiéj się trzymać pańskiéj klamki.
Ubodło mnie to mocno — nie odpowiedziałem mu ani słowa.
Chciałem wdowę koniecznie przestrzedz, suponując że o płochości Fabusia nie wie chyba, ale nie proszonemu do niéj jechać — nie wypadało. Po nabożeństwie niedzielnem w kościele parafjalnym, na którem Podstolica nie było, upatrzywszy na cmentarzu chwilę gdy Hryniecka samą była, zbliżyłem się do niéj.
Pozdrowiłem ją — na co mi bardzo sucho i kwaśno odpowiedziała, chcąc się wymknąć, lecz miałem postanowienie mocno dopełnić obowiązku.