Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/96

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak ci się zdaje, bo ty jesteś z innego ludzi gatunku i gęsi pasłeś, jak mi mówiłeś sam — odparł Mostowniczyc. Swoją piędzią cudzego nosa nigdy nie trzeba mierzyć. Ciebie uczyła nędza a jego musi nauczyć rozpusta.
— Nie desperuj, będzie miał rozum gdy mu pieniędzy nie stanie. A czém prędzéj to nastąpi tém lepiéj.
Słuchałem zdziwiony. Niewiadomski uśmiechnął się.
— Widzisz kochany Komenjuszu nie potępiaj nikogo, różnemi drogami ludzie idą do swych przeznaczeń. Ale — gadaj-że no o sobie.
Tegom właśnie chciał. Począłem się więc skarżyć na to moje próżniacze życie w Zawrociu, i opowiadać o niem. Chciałem z serca zrzucić co mi ciężyło, wspominałem więc o innych sprawkach podstoca, w końcu o Hrynieckiej i Filipinie. Bystro zerknął na mnie.
— A ty się myślisz sam na zbawcę, na salwatora niewinności wybierać? — zapytał prychając... Pewnie! Samemu by ci się chciało tego przysmaku, dlatego patrzeć nie możesz gdy drugi go ukąsi... Ja tę Hryniecką znam — dołożył — i za mężem ją znałem... Gęś była zawsze i nie może z niej co innego być na starość chyba półgęsek! Po co ci w to nosa wścibiać. Dziewczyny ci żal! pewnie — i mnie jej żal... ale jej nie uratuje nic. Matka rada będzie przez nią los swój